Jan SobieskiRefleksje przy okazji rocznicy bitwy pod Wiedniem
Mariola Wołochowicz

 

Postacią króla Jana III Sobieskiego zafascynowałam się kilka lat temu, przy okazji jubileuszu Stowarzyszenia na Rzecz Naturalnego Rodzenia i Karmienia obchodzonego w pałacu w Wilanowie. Zachwycił mnie fakt, że królowa Marysieńka wbrew trendom epoki osobiście karmiła wszystkie dzieci piersią. O serdecznych relacjach wyróżniających Polską rodzinę królewską na tle Europy można dowiedzieć się z filmu Muzeum w Wilanowie dostępnego w internecie.

Rodzina i karmienie piersią to zgodne z Bożym planem ale nie jedyne wartości z którymi się identyfikujemy jako Misja Służby Rodzinie. Czystość moralna, prawość, rzetelność i uczciwość, a także jedność braci w Chrystusie to kolejne nasze ważne cele, które propagujemy. Styl życia zdrowych fizycznie i moralnie młodych ludzi i rodzin cechują właśnie nas. Ponadto nieobgadywanie, w tym innych chrześcijan, wspólnot, kościołów. Rabunek dobrego imienia to rabunek dóbr. Widać to tak wyraźnie u Sobieskiego.
Niedawno ponowne czytanie Listów do Marysieńki poruszyło mnie znów głęboko. Jeszcze wyraźniej niż dotąd – a czytałam ten fragment przecież już wiele razy – zobaczyłam, że Sobieski wykształcił w sobie mężny charakter naśladując Jezusa. To naprawdę godne naśladowania!
Imponuje zarówno jego niezachwiane zaufanie do Boga – że wbrew okolicznościom Dokończy on dobrego dzieła, które mu zlecił, a zarazem ojcowskie podejście Sobieskiego jako lidera wobec słabości, nawet podłości podwładnych. Wzorowo biblijne, iście „Józefowe” czy „Pawłowe” podejście.

Józef zamiast mściwej goryczy za krzywdy, nie tylko ratuje braci od głodu, ale i pokrzepia ich na duchu, gdy są zdołowani własnym grzechem: „Ale teraz nie smućcie się i nie wyrzucajcie sobie, żeście mnie sprzedali. Bo dla waszego ocalenia od śmierci Bóg wysłał mnie tu przed wami.” (Rdz 45,5). Św. Paweł zaś mógłby zostawić swoich wychowanków, a zamiast „już nic z was nie będzie, wykorzystaliście mnie” – pisze: „Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje.” (Ga 4,19)

Jako pionier od karmienia piersią już się co prawda obruszam bo polski tłumacz nie oddał tego do końca prawidłowo: w oryginale Biblii nie mamy tu słowa ból, lecz „eseb” = „wielki ucisk” – niemniej jednak przy ogromnej końcowej satysfakcji każde rodzenie jest i tak procesem trudnym.

Proszę nie rezygnuj z dalszego czytania myśląc, że nie jesteś Józefem ani św. Pawłem. Jezus swoją śmiercią na krzyżu zapłacił, abyś miał tą samą moc co Józef i św. Paweł: by nie reagować ze zranieniem lecz w wolności, że WIARA JEST zwycięstwem w nas: „…tym właśnie zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara.” (1 J 5,4).

Zauważamy, że wg Pisma wiara nie tyle „daje nam zwycięstwo” co wprost: „JEST ZWYCIĘSTWEM W NAS”. Jan III Sobieski nie jest postacią biblijną, a tak żyje. Słowo Boże mówi, żeby się nie bać. Zauważyłam jednak, że list do Hebrajczyków mówi wyraźnie, że mamy się jednak pewnej rzeczy bać. Czego? Mamy się bać nawet pomyśleć: „nie dam rady”, „to się nie uda”! (Hbr 4,1).

Jeżeli Bóg nas do czegoś powołał – to nie mamy się bać, że się nie uda! Mamy się bać pomyśleć, że nie mogłoby się uda! Nie przypadkiem w tymże liście do Hebrajczyków na krótkim odcinku św. Paweł cytuje dwukrotnie: „słysząc  głos Pana – serc nie zatwardzajcie” (Hbr 3,7 i 8,15). Ale na co mamy tych naszych serc nie zatwardzać?

Na to, że Bóg mówi do was, że coś jest możliwe, że czegoś dokonamy, bo On tak chce – a my zatwardzamy serce przez jakiś mechanizm obronny: „O nie, przecież to niemożliwe!”. I zachęca, żeby nie „wymiękać”. A na jakie Jego mówienie mamy nie zatwardzać serc? No właśnie na to, że Bóg każe nam być wytrwałym „do skutku”. Mamy usłyszeć od Boga, przyjąć i żyć tym, że: „W Bogu dokonamy czynów pełnych mocy: i On podepcze naszych nieprzyjaciół” (Ps 60,14). Kiedyś Pan powiedział mi do serca: „Nie przywiązuj się do porażek ale do zwycięstw”.

Wkuwamy do skutku ostatnio wersety:

  • Jego domem my jesteśmy, jeśli ufność i chwalebną nadzieję aż do końca wytrwale zachowamy.” (Hbr 3,6)
  • Jesteśmy bowiem uczestnikami Chrystusa, jeśli pierwotną nadzieję do końca zachowamy silną.” (Hbr 3,14)
  • Pragniemy zaś, aby każdy z was okazywał tę samą gorliwość w doskonaleniu nadziei aż do końca.” (Hbr 6,11)
  • A mój sprawiedliwy z wiary żyć będzie, jeśli się cofnie, nie upodoba sobie dusza moja w nim.” (Hbr 10,38)

Tym samym mówi nam, że należymy do Niego, że nas autoryzuje jako swoich pod warunkiem, że nie tylko zachowamy ufność i to nienaruszona nadzieję, ale zachowamy stałą „gorliwość w doskonaleniu tej nadziei”.

Imponuje mi gorliwość Sobieskiego w doskonaleniu nadziei w sobie i innych. Mógł myśleć o sobie jako o kimś już napiętnowanym zdradą kraju i zdradą małżeńską. Owszem, niegdyś bardzo zawiódł, ale potem wyprostował swoje drogi i ewidentnie nie traktował już siebie więcej jako dawnego „grzesznika”, lecz żył swoim zwycięskim powołaniem. To nie znaczy że nie dostrzegał prawdy, zła, niebezpieczeństw ale patrzył na nie z prawidłową perspektywą współpracownika Boga. Dziś – przy okazji kolejnej rocznicy Odsieczy Wiedeńskiej – zilustruję to na jednym wydarzeniu z jego życia, które bardzo mnie porusza jako wzór do naśladowania dla każdego z nas.

Podczas potopu szwedzkiego przez 2 lata Sobieski był politycznie na usługach Karola Gustawa, a jego znajomość z Marysieńką początkowo nie była do końca czysta (ona byłą mężatką). Dopiero gdy jej pierwszy mąż – Zamoyski – zmarł, wtedy Sobieski mógł ją poślubić. Jednak po tym, jak niegdyś zawiódł sam ewidentnie uznał ten rozdział za zamknięty – został królem, szereg razy bohatersko walczył i w 1683 pomaszerował, by zwycięsko odbić Wiedeń z rąk wroga.

W trakcie tej wyprawy ludzie strasznie go zawodzili. Mając przy sobie kilku wiernych żołnierzy – od innych doświadczał utrudnień, szykan, zdrady, nieprawdopodobnej niewdzięczności, wręcz pogardy wynikającej po prostu z zawiści i podłości ludzkiej. Ale on nie polegał na ludziach. Polegał na Bogu i na tym co zrozumiał jako polecenie. Wiedział kim jest i wytrwale dążył do celu mimo, że go to wiele kosztowało.

I oto po naprawdę wyczerpującej Wiktorii Wiedeńskiej wbrew sugestiom leniwych i krótkowzrocznych ludzi, zarzucających mu że marnuje wojsko – nie wrócił z niej od razu na odpoczynek do Polski, ale pogonił dalej za wrogiem, aby odbić część Węgier znajdującą się od 140 lat w niewoli tureckiej. Wiedział, że odbicie Wiednia ratuje Europę, ale tylko na pewien czas. Jednak aby było to trwałe, trzeba zrobić coś więcej i wygnać wroga jeszcze z dalszych okolic.

Myślę, że i w naszym życiu nie powinniśmy zadowalać się jedynie tym, że udało nam się coś ogromnym wysiłkiem zdobyć i myślimy, że skoro to już nas tyle kosztowało – robimy stop. Np. Zatrzymujemy się w punkcie, gdzie naprawdę poprawnie wychowujemy dzieci. Może jak osobisty Wiedeń są już w oczach naszych i innych powodem do chluby i wdzięczności Bogu. Może zatrzymujemy się w punkcie, gdzie nasz duchowy teren (wspólnota, parafia, zbór, miasto) naprawdę nieźle funkcjonuje i wyróżnia się od otaczającego świata…

To świetnie. Ale Bóg mówi przecież w Łk 19,26: „Każdemu, kto ma, będzie dodane”. Sobieski odbiwszy Wiedeń bez wątpliwości odpowiadał próbującym go zniechęcić do dalszej wyprawy: „…bo to jest ten czas, którego wieki czekały, i jeżeli go opuścimy, P. Bogu odpowiadać za to będziemy. (…) a przecię o się nic nie mówię ani o swój interes, tylko o interes całego chrześcijaństwa.” Tak napisał do żony w liście z 20.X.1683 (cytaty pochodzące z Listów do Marysieńki w dalszym tekście opatruję tylko datą w nawiasie).

Ewidentnie potrafił odczytać duchową porę. Był pewien, że Bóg otworzy mu drzwi. Pewien nie z pychy, ale z właściwej motywacji. Słyszał Boże wezwanie i poszedł za nim: „…aż do tej szczęśliwej Wiktorii którejm się ja nieomylnie spodziewał, mając ufność w P. Bogu.” [10.X]
Ogromne trudy i szykany Wyprawy Wiedeńskiej były jedynie egzaminem, który zdał i ukształtował jego liderski charakter. Natura Jezusa stawała się w nim coraz bardziej widoczna.

Fizycznie i psychicznie wyczerpane, nawet wygłodzone wojsko – poprowadził do zwycięstwa przez Bożą przychylność stojącą za nimi. Tego był  świadom. Czuł że reprezentował Boga wobec pogan. Jako Jego pełnomocnik.

Ale wojsko bardzo go zawiodło – wielu popadło w poważny grzech. Szczególnie piętnuje: niemoralność seksualną (zdradzanie żon); chciwy wyzysk innych; zrabowanie złotych naczyń z mijanego kościoła i niepotrzebne straty w ludziach przez niedbalstwo oficerów. W tym samym liście z 8.X pisał:

…groziłem nieraz odjazdem, że ja przy takim wojsku być nie mogę nad którym wisi kara boża. A do tego, że się rozleżało: egzercyccyj żadnych nie umieją, oficerowie głupcy, niedbalcy, niepilni, sami na nich narzekają i wołają żołdaci, osobliwie w dragonii, których siła marnie potracili, bo nawet lontów zapalonych nie mieli.

Nie tylko rozdziera szaty, grożąc, że ich zostawi jako lider, ale też przykładnie każe stracić (spalając na stosie) tych kilku, którzy dopuścili się grabieży dóbr Kościoła. Surowe posunięcie, ale konieczne, by coś takiego nikomu więcej nawet nie przyszło do głowy. Można pomyśleć: Czy i my dziś tak surowo reagujemy, gdy ktoś przy nas żyje niemoralnie lub rabuje dobra Kościoła np. przez obgadywanie jakichkolwiek braci w Chrystusie? Oczywiście nie w sensie ścisłym spalając kogoś, ale np. przez wyrzucenie ze wspólnoty kogoś, kto nie chce się nawrócić z plotkowania i obgadywania?

Tu dochodzimy do sedna. Podobnie jak u Izraelitów w bitwie pod Aj (Joz 7) całe wojsko przez grzechy niektórych doznało najpierw klęski pomiędzy Strygonium (Esztergom) a Parkanami. Grzech ściąga ich spiralą w dół i przynosi w mężnym wojsku lęk przed wrogiem, który nagle wyszedł z ukrycia 100 metrów przed nimi. A ponieważ w porę nie zapalono lontów (lekkomyślne ociąganie się) „jeszcze się to kiedyś zrobi” – przyszło im jedynie uciekać w panice. I to mimo, że Sobieski wspomina, że on sam: „…wołał, krzyczał, zawracał jakom mógł.” [8.X].

Ta sromotna ucieczka wiele kosztowała zarówno samo wojsko jak i króla: syna wysłał przodem i długo nie miał o nim wiadomości czy przeżył, bo w popłochu powszechnie się tratowano i wielu zginęło. Wojsko porzucało też cenną broń, która w ucieczce im zawadzała. Sobieski dalej opisuje:

Sam zaś tylko samoósm za wojskiem uchodziłem, bo w tej mieszaninie jeden drugiego z konia spychał, jeden przez drugiego padał, jako się to stało nieborakowi p. wojewodzie pomorskiemu, który tamże został, i innych niemało. Ze mną byli p. koniuszy koronny, p. starosta łucki, p. Czerkas, p. Piekarski, p. Ustrzycki, towarzysz chorągwi mojej usarskiej, rajtar nieznajomy (który nam stanął za różany wianek), a ja ósmy.

Dalej okazuje się, że otoczyło wianuszkiem i chroniło własnym ciałem, zostawszy przy nim jedynie siedmiu mężczyzn – a z nich jeden przypłacił to życiem – broniąc przed szablą i dzidą, gdy dwukrotnie wróg bezpośrednio zaatakował króla:

Rajtar zaś ten cnotliwy, któremum nagotował był wielkie ukontentowanie, co zabił jednego Turczyna, a drugiego postrzelił, którzy już się byli wynieśli z dzidą jeden, drugi z szablą, nie wyszedł z tej potrzeby…

Król zaś został okropnie poturbowany fizycznie (czarne sińce od metalu napierających zbroi) oraz nie spał dwie kolejne noce. A po takiej hańbie wojsko nawet nie bardzo chce się ludziom na oczy pokazywać: „…siła się tego po taborach ukrywało…”. Czyż nie znamy tego z ukrywania się  Adama po grzechu? A Niemcy jeszcze im dogadują: „A Polacy, Polacy, nie godniście takiego króla! A odstąpiliście go!”.

Mógł powiedzieć: „Dość! Z takim wojskiem co mając pełen potencjał do zwycięstwa samo rezygnuje i króla zostawia – to ja już nie chcę mieć więcej do czynienia!”. Miał prawo się obrazić i zniechęcić: „Mam taką wspólnotę, która…”

Ale on podchodzi prawdziwie po ojcowsku, jak Józef, jak św. Paweł, jak Jezus. Nie rezygnuje z nich. On w nich dalej wierzy, realizuje program naprawczy: podnosi ich i pokrzepia tak psychicznie jak i duchowo. Kiedy wojsko zgłasza, że mimo iż okryte niesławą, chce wracać już do Polski czytamy: „Lubo wojsko wczora podrwiło, jutro się poprawi”. Czyli: chociaż wojsko wczoraj „pokpiło sprawę”, to się zmieni.

Zaraz też sam uświadamia im przyczynę – „…tę radę w was strach sprawuje” – i daje sposób wyjścia: „posłuchajcie Niemców, którzy że nie strwożeni, toteż i ich consilium nie będzie trwożliwe”. Pociesza ich, że przestrach może się zdarzyć każdemu i daje przykład (zapewne za zgodą), że: „ksiądz nieborak pod-kancjerzy nie zapiera się, że się i on bał srodze”.

Tak mądrym zniżeniem się do ich poziomu pokazuje, że ich rozumie, a skoro nawet tak pobożna osoba się wystraszyła, dodaje: „Co o fortunę mówicie, zdepcę ją, jako małpę, a Boga przeprosiwszy obaczycie jutro odmianę”. W ten sposób w ich oczach pomniejsza problem, że przegrana już się jak fortuna toczy; bagatelizuje ją do małpy i zapowiada, że będzie się toczyła w drugą stronę – w stronę ich zwycięstw, o ile tylko szczerze się odwrócą od grzechu. Tak też się stało: Ale i ks. Skopowski swoją ekshortą i narzekaniem na zbrodnie, które zwyczajną karę boską za sobą pociągają, skruszył wszystkich, że z lepszą wyszli w pole rezolucją…
I potem byli już zdolni do zwycięstwa w słynnej bitwie pod Parkanami, którą Sobieski potem nazwał jeszcze większym zwycięstwem niż wiedeńskie.

Podsumowując chcę jeszcze raz zwrócić uwagę, że Sobieski jako ojciec duchowy miał zlecenie Boże i Jego błogosławieństwo na wygraną. Musiało się to jednak dokonać zespołowo: on jako lider i jego „synowie” (wojsko z nim).

Psalm 68,7b mówi, że Bóg: „…jeńców prowadzi ku pomyślności; na ziemi zeschłej zostają tylko oporni”. Bardzo mnie to jednak fascynuje, że potem w wersecie 19 ci oporni są też wzięci do siedziby Boga! „…wziąłeś jeńców do niewoli, przyjąłeś ludzi jako daninę, nawet opornych – do Twej siedziby, Panie!”. Bóg nawet jeńców prowadzi ku pomyślności (na dzisiejsze np. jeńców własnego grzechu lub lęku), tj. do szczęścia, do radości – jako danina.

Sobieski tutaj taką daninę złożył. Kosztowało go zainwestowanie dodatkowego wysiłku zniszczenia lęku psychicznie i duchowo, rozpalenia wiary. W tej bitwie sprawdzają się wersety, że „…liczne są udręki grzesznika, lecz łaska ogarnia ufających Panu.” (Ps 32,10) oraz „…ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą” (Iz 40,31).

Widać jasno na tych wydarzeniach, że grzech sprowadza na nas lęk jak na Adama (Rdz 3), powoduje wycofanie się. Ale jest to odwracalne!
Dobry lider, czy to ojciec rodziny czy przełożony w jakiejkolwiek grupie, mądrze robi – piętnując i karząc surowo grzech, a zarazem podnosi grzeszników. Sam zaś wiedząc, KIM jest, nie traktuje porażki i słabości podopiecznych jako urazę osobistą.
Chociaż Sobieski sam, jak pisze, nie zamierzał się cofnąć – przykrywa wyrozumiale miłością grzech lęku tych, którzy poszli w panice za tłumem:

Ale żołdaci niebożęta w regimentach pieszych, kiedy im dano znać, że ja już nie żyję, krzyknęli na oficerów swych: ,,A cóż już i po nas, kiedyśmy ojca stracili! Prowadźcie nas, niech tam pomrzemy wszyscy!” [10.X].

Do tego jest w końcu powołany, aby przewodzić i na tym polega jego wielkość.

Co Misja Służby Rodzinie ma wspólnego z Janem III Sobieskim?