„Dlaczego nasza prawica nienawidzi dzieci z probówki”. Trochę jak w „Ferdydurke”. Ale tylko trochę, bo wielkość Słowackiego można spokojnie obronić, gdyby ktoś chciał się kłócić, jak natomiast logicznie wyjaśnić, że prawica to talibowie i że nienawidzą dzieci…? Tako rzecze, albo raczej krzyczy, okładka jednego z popularnych tygodników. Ja jestem z tych, co nieraz po dotknięciu takiego tygodnika odczuwają niemal przymus, by z obrzydzeniem wytrzeć rękę o spodnie. Z drugiej strony, należy wiedzieć, jakimi kłamstwami jest dziś karmione społeczeństwo, bo obok regularnego łykania propagandy drugim niebezpieczeństwem jest niewiedza. W przypadku ignorancji nawet jednorazowe łyknięcie propagandy grozi trwałym kalectwem światopoglądowym.
Siadam nad wyżej wspomnianym artykułem i nastawiam się psychicznie na to, co za chwilę przeczytam. To trochę jak zażywanie aviomarinu kiedy wsiadam do samochodu, bo już czuję, jak mi się zbiera na wymioty.
Tak jak się spodziewałam, artykuł można by określić jako apologię in vitro jako metody postępowej i zbawczej, oraz krytykę NaProTechnologii wywodzącej się z ciemnogrodu, w podtekście nieskutecznej, bo przecież Kościół Katolicki z zasady nie promuje niczego, co jest choć trochę prawdziwsze czy stojące na mocniejszym naukowym fundamencie niż krasnoludki lub mityczne fauny.
Szkoda, że redakcja Newsweeka nie zacytuje prof. Hilgersa, prof. Roetzera albo nie pójdzie zrobić wywiadu z dr Ewą Ślizień-Kuczapską. O ileż wygodniej – zamiast spytać eksperta – poprosić o opinię osobę znaną, sławną, jednak owym ekspertem nie będącą. To również zagranie taktyczne i przykładów mamy na pęczki w wielu dziedzinach, gdy w telewizji prezenter pyta aktorkę czy piosenkarza, co sądzi o wychowywaniu dzieci, rozwodach, seksie przedmałżeńskim – przecież fakt, że ktoś ma talent muzyczny nie czyni go autorytetem w sferze rodzinnej!
Chciałoby się powiedzieć, już dajcie temu kotu spokój, przestańcie go „odwracać ogonem”. Ale nieeeee. W artykule jest jeszcze kilka niezbyt schludnie ukrytych pułapek na naszą świadomość. Z jednej strony mamy wypowiedzi kobiety, która próbowała począć dziecko metodą naturalną, obserwując śluz. Męczyła się strasznie, bo seks z mężem wtedy, kiedy mieli największe szanse na poczęcie, był pozbawiony romantyczności i już miała dość takiej metody. A z drugiej strony Bogna Sworowska, szczęśliwa mama dziecka poczętego metodą in vitro. Spodziewalibyśmy się, że dla kontrastu in vitro okaże się miłe, przyjemne, łatwe w użytkowaniu. A, gdzie tam… Wspomnienie o bolesnych zastrzykach w brzuch i jedynie 20 procent szans na powodzenie zaciera się wobec szczęścia posiadania upragnionego dziecka. Gdybym miała porównywać konieczność seksu z własnym mężem z koniecznością bolesnych zastrzyków w brzuch, no sama nie wiem, co gorsze…
Poza wspomnieniami jednej zawiedzionej NaProTechnologią kobiety i aluzjami do kościelnego średniowiecza, nic się z owego artykułu o tej metodzie nie dowiedziałam. Żadnych nazwisk ekspertów, żadnych danych co do skuteczności tej metody (niestety dla redakcji, jakkolwiek spojrzeć – wyższej, według różnych źródeł, ale co najmniej 50 procentowej).
W związku z szerokim spektrum projektów ustawy dotyczącej in vitro, temat wciąż pojawia się w mediach, wspomnę zatem jeszcze „Kropkę nad i”, gdzie niedawno Marek Jurek rzeczowo i niezwykle cierpliwie wyjaśniał swoje stanowisko Monice Olejnik i Stefanowi Niesiołowskiemu. Spokojnie prosił o nierobienie osobistych wycieczek w stronę Kaczyńskiego czy Kościoła Katolickiego, po czym niezmordowanie wracał do meritum sprawy. Miałam dokładnie to samo wrażenie, co podczas czytania artykułu z Newsweeka. Omijanie prawdy, która akurat nie jest wygodna i próba zamydlenia oczu przy pomocy gry na emocjach. Niesiołowski się powtarzał, że co tu powiedzieć matce, która może mieć dziecko jedynie dzięki metodzie in vitro – tu roztoczył życiorys przykładowej dziewczynki, aż do czasu jej pójścia na studia. Jurek mógł wtedy powiedzieć, że ta matka powinna córkę w pewnym momencie życia poinformować, iż urodziła się kosztem kilkorga braci i sióstr, które wciąż tkwią zamrożone w probówce lub też zostały zniszczone. Mógł to powiedzieć, byłoby to zgodne z prawdą i grałoby na tej samej strunie ludzkich emocji, poczuciu niesprawiedliwości, a nawet mocniej, bo mogłoby wywołać sprzeciw sumienia wobec zbrodni. Ale nie odpowiedział tą samą taktyką. Był tam jedyną dyskutującą osobą zachowującą pełną prawdę oraz godność. Szacun.

Rut

Głos młodej osoby w sprawie in-vitro